Wspomnienia
anonimowej kuracjuszki. Busko. Diariusz Kuracjuszki, „Gazeta Radomska” nr 83
30 września 1889 roku, s. 3
Dnia 18 lipca.
Dziś całe
Towarzystwo spłoszyła burza z piorunami. Uciekaliśmy szybko. Biedni reumatycy
pasowali się
z chorobą, aby się dostać pod dach. Okolica jestem zachwycona. Podobno w dzień pogodny widać z Buska ,Ojców. Niestety co dzień prawie mamy deszcz, a Ojców o mil dziesięć. Trzeba uchwycić chwilę, aby ani mgły ani deszczu nie ma. Przyznać muszę, że czas schodzi prędko. Prawda, że wyrobiła, sobie usposobienie godne zazdrości, uważam, że tam świat, gdzie ja, ale czas rozmierzyłam sobie znakomicie, ani chwilę się nie nudzę, chyba zetknąwszy się z nudnym towarzystwem.
Kuracja, dobra książka, pisanie listów do ukochanych, przechadzka – życie próżniacze i kosztowne. Boję się zasmakować w życiu lazaronów – bo próżniak równa się klęsce. W społeczeństwie jest pasożytem zarażającym innych – najstraszniejszą chorobą, jaką jest nędza, jeżeli niema odpowiednich środków – a nudną dla możnych. Dnia 20 lipca. Deszcz pada, wyjść niepodobna. Ślisko straszliwie, ale pomimo to kuracjusze w ruchu do południa. Obecnie siedzimy w domu, bo nie ma odwagi nosa pokazać świat boży, siedzę z moimi dzieciakami i gwarzę. Dnia 21 lipca. J. E. biskup sandomierski odprawił Mszę św. w kaplicy. W zakładzie ruch niezwykły – na jutro zapowiedzmy bal na cel dobroczynny. Wszyscy ożywieni. Bilet wejścia rs 1 kop. 50, trochę drogi, jak na dzisiejsze czasy – ale ty nie dbają o jutro, byle dziś – tylko dziś się bawić. Panien mnóstwo – o męża trudno – polować więc trzeba – a bal dobre pole!
Dnia 22 lipca. Dziś wrzawa. Salon przybrany w zieleń i wieńce. Przygotowują się na bal. Cel piękny, bo dochód ma być obrócony na dokończenie budowy kaplicy. Doprawdy, gdyby nie skąpstwo, poszłabym zobaczyć światek buski. Ziemianie zaproszeni z okolicy. Spodziewany zjazd duży. Godzina 5-ta po południu burza sroży się, jest to jednak chwilowe, do 9-tej wypogodzi się. Może szkoda, że wiedzieć nie będę zabawy. Co prawda warto by rozerwać się – bo w sercu tęskno i rzewno, rozumowania nic nie pomagają!. Dnia 23 lipca. Bal udał się podobno świetnie. Szlachta jak zwykle wiodła prym – rzucając pieniędzmi! Bóg z nimi! Burza sroży się w okolicach Buska. Zboże na garściach leży. Rolnicy przewidują klęskę. Życie i ruch w zakładzie coraz większy. Wczoraj był wypadek. Jeden z kuracjuszów pośliznąwszy się złamał nogę budząc ogólne współczucie. Znajomych mam dużo, bo u nas łatwo jest je zawiązywać. Polacy maja dar zręczności zawiązywania 238 stosunków, za granicą przeciwnie, wszyscy stronią od siebie w obawie zapewne wyzysku. Szczególnie Niemcy – ci boją się przyjezdnych i jeżeli okażą życzliwość to dla interesu. Co jednak zauważyłam, że tutaj rozmowa prowadzoną jest gównie w języku polskim – nawet cudzoziemcy, starają się mówić naszym językiem. Jutro koncert. Jestem już jego niewolnicą. Bilet już przysłano – odmówić więc nie wypada. O to są właśnie nadetatowe wydatki, nieuwzględnione, a konieczne.
z chorobą, aby się dostać pod dach. Okolica jestem zachwycona. Podobno w dzień pogodny widać z Buska ,Ojców. Niestety co dzień prawie mamy deszcz, a Ojców o mil dziesięć. Trzeba uchwycić chwilę, aby ani mgły ani deszczu nie ma. Przyznać muszę, że czas schodzi prędko. Prawda, że wyrobiła, sobie usposobienie godne zazdrości, uważam, że tam świat, gdzie ja, ale czas rozmierzyłam sobie znakomicie, ani chwilę się nie nudzę, chyba zetknąwszy się z nudnym towarzystwem.
Kuracja, dobra książka, pisanie listów do ukochanych, przechadzka – życie próżniacze i kosztowne. Boję się zasmakować w życiu lazaronów – bo próżniak równa się klęsce. W społeczeństwie jest pasożytem zarażającym innych – najstraszniejszą chorobą, jaką jest nędza, jeżeli niema odpowiednich środków – a nudną dla możnych. Dnia 20 lipca. Deszcz pada, wyjść niepodobna. Ślisko straszliwie, ale pomimo to kuracjusze w ruchu do południa. Obecnie siedzimy w domu, bo nie ma odwagi nosa pokazać świat boży, siedzę z moimi dzieciakami i gwarzę. Dnia 21 lipca. J. E. biskup sandomierski odprawił Mszę św. w kaplicy. W zakładzie ruch niezwykły – na jutro zapowiedzmy bal na cel dobroczynny. Wszyscy ożywieni. Bilet wejścia rs 1 kop. 50, trochę drogi, jak na dzisiejsze czasy – ale ty nie dbają o jutro, byle dziś – tylko dziś się bawić. Panien mnóstwo – o męża trudno – polować więc trzeba – a bal dobre pole!
Dnia 22 lipca. Dziś wrzawa. Salon przybrany w zieleń i wieńce. Przygotowują się na bal. Cel piękny, bo dochód ma być obrócony na dokończenie budowy kaplicy. Doprawdy, gdyby nie skąpstwo, poszłabym zobaczyć światek buski. Ziemianie zaproszeni z okolicy. Spodziewany zjazd duży. Godzina 5-ta po południu burza sroży się, jest to jednak chwilowe, do 9-tej wypogodzi się. Może szkoda, że wiedzieć nie będę zabawy. Co prawda warto by rozerwać się – bo w sercu tęskno i rzewno, rozumowania nic nie pomagają!. Dnia 23 lipca. Bal udał się podobno świetnie. Szlachta jak zwykle wiodła prym – rzucając pieniędzmi! Bóg z nimi! Burza sroży się w okolicach Buska. Zboże na garściach leży. Rolnicy przewidują klęskę. Życie i ruch w zakładzie coraz większy. Wczoraj był wypadek. Jeden z kuracjuszów pośliznąwszy się złamał nogę budząc ogólne współczucie. Znajomych mam dużo, bo u nas łatwo jest je zawiązywać. Polacy maja dar zręczności zawiązywania 238 stosunków, za granicą przeciwnie, wszyscy stronią od siebie w obawie zapewne wyzysku. Szczególnie Niemcy – ci boją się przyjezdnych i jeżeli okażą życzliwość to dla interesu. Co jednak zauważyłam, że tutaj rozmowa prowadzoną jest gównie w języku polskim – nawet cudzoziemcy, starają się mówić naszym językiem. Jutro koncert. Jestem już jego niewolnicą. Bilet już przysłano – odmówić więc nie wypada. O to są właśnie nadetatowe wydatki, nieuwzględnione, a konieczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz